piątek, 7 marca 2014

To nie ty, to ja...

Wiele z nas miało "przyjemność" usłyszeć (niestety zdarza się, że: przeczytać w mailu lub SMSie) tego typu zdanie:

To nie ty, to ja...

 

Jeśli jeszcze tego nie słyszałyście, spieszę z wyjaśnieniem, że zdanie to wiąże się z nieuchronnym rozstaniem.

Składnia może być różna, ale sens pozostaje ten sam: zrywający mężczyzna sugeruje porzucanej kobiecie, że to nie z jej powodu wszystko się posypało, że ona jest w porządku, ale on... on okazuje się ma problem i bierze na siebie odpowiedzialność za rozstanie.

Skoro ze mną wszystko okej, to czemu mnie rzuca?! - zapyta niejedna z nas. Otóż okazuje się, że on:

a) musi uporządkować kilka bliżej nieokreślonych spraw,
b) nie czuje się gotów na tak zaangażowany związek,
c) stwierdza, że jednak nie powinien mieć dziewczyny itp.

203/365 - what could this be?
Gdy on musi coś uporządkować...

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to całkiem łagodny i bezbolesny sposób na rzucenie dziewczyny. Facet podkreśla, że jest piękna i wspaniała, ale on niestety zawiódł i związkowi nie podołał.

Pewnie w niedługim czasie od narodzenia się takiego konceptu rozstania wszystko świetnie działało: kobieta była rzucana, ale jednocześnie nie czuła się odtrącona z powodu własnych braków, ba, mogła nawet współczuć biednemu zagubionemu mężczyźnie.

Z czasem jednak, jak to z każdym genialnym pomysłem bywa, popularność stała się jego wrogiem i gdy coraz więcej kobietek zaczęło relacjonować między sobą scenariusz rozstania okazało się, że zdanie "to nie ty, to ja..." pojawia się zbyt często, by móc uznać je za oryginalne, indywidualne i prawdziwe. Koncept mógłby teraz śmiało zamieszkać w Wielkiej Encyklopedii Zrywania, gdyby taka istniała... a może istnieje?

Dlaczego uważam, że taki sposób rozstania nie jest bezbolesny, a nawet nie jest fair? Po pierwsze jest tak zmyślny, że wręcz tchórzowski. Mężczyzna niby bierze na swoje barki odpowiedzialność, ale tak naprawdę unika omówienia z dziewczyną prawdziwych przyczyn rozstania. Mężczyzna gra tu cierpiętnika, ale nie raz okazuje się, że tydzień mu zajęło uporządkowanie owych tajemniczych spraw czy dorośnięcie do kolejnego związku.

Czy zdarzyło Wam się usłyszeć takie słowa? Jakie były Wasz odczucia i jaka reakcja?
Czy uważacie taki sposób zerwania za akt odwagi (przyznanie się do własnych niedoskonałości) czy jednak tchórzostwo (unikanie omówienia sedna sprawy stosując chwytliwą formułkę)?

poniedziałek, 3 marca 2014

Widziałam go! Czyli życzliwy monitoring

Otrząsanie się po rozstaniu przebiega wieloetapowo:
  • Kilkudniowy płacz,
  • Przełamywanie chęci spreparowania "przypadkowego" kontaktu,
  • Przełamywanie chęci dzwonienia: z płaczem, żalem, wyrzutem, ochrzanem, przekleństwami, wystudiowaną radością, wymyślonym "genialnym" powodem, który za kilka miesięcy uznamy za żałosny, itp.
  • Widzenie byłego w co drugim mężczyźnie,
  • Rzucanie przedmiotami w okno, za którym ujrzałyśmy Jego,
  • Patroszenie maskotek od niego,
  • Śledzenie poczynań byłego w internecie,
  • Rwanie zdjęć,
  • Sklejanie zdjęć,
  • Reżyserowanie scen romantycznego powrotu,
  • Doszukiwanie się rozstępów i rozdwojonych końcówek w nowej partnerce byłego itp. 


Pamiętacie ten odcinek "Przyjaciół", gdzie dziewczyny rytualnie rozstawały się z byłymi?

Kolejność przypadkowa. Poszczególne punkty można w nieskończoność miksować w przeróżnych wariacjach lub uparcie trzymać się jednego, jak również wzbogacić pakiet o pomysły własnego autorstwa (jakby co, dopisujcie w komentarzach!).

Każda z nas musi przejść ten czas mniej lub bardziej dramatycznie, ale ta swoista "żałoba" miejsce mieć musi, więc nie zakłócajmy targających nami uczuć i smiało: rwijmy, tnijmy, tłuczmy i patroszmy, aż do odczucia widocznej ulgi.

Bardzo ważną rolę w procesie rozstania odgrywają nasze koleżanki i przyjaciółki i to o nich będzie ten post.

Przyjaciółka pomoże otrzeć łzę, wysłuchując żalów zarwie dla nas noc, wymyślając powody "dlaczego nie był nas wart" zarwie drugą noc, a rozwodząc się nad brakiem urody i intelektu "tej nowej" zarwie trzecią noc, upije się z nami, zabierze na imprezę, przyrzeknie dozgonną wierność (w opozycji do tego, który zawiódł), przyrzeknie absolutną i wieczną szczerość i - uwaga to zdarza się często, a jest sednem nurtującej mnie sprawy - przyrzeknie informować nas o wszystkim, czego tylko się dowie o niej i o nim.

I tu jest właśnie ta pułapka.

woman with binoculars

Życzliwa przyjaciółka chce dobrze, więc nie raz i nie dwa przybiegnie do nas z newsem typu: "Widziałam go! Sam szedł! Wyglądał na przygaszonego!" albo: "Widziałam ich razem! Nie trzymali się za ręce!" ewentualnie: "Byli w Lidlu! Kupowali szpinak mrożony!" itp.

Oczywiście my-porzucone chłoniemy te historie jak złaknione gąbki i w zależności od ich treści albo popadamy w rozpacz albo w euforię. Zawsze jednak reagujemy bardzo emocjonalnie i, niestety, nie zbliża nas to ani trochę do uporania się z rozstaniem, co więcej - potrafi cofnąć nas z osiągniętego już ciężka pracą i czasem kolejnego etapu "żałoby".

Powiem Wam z własnego doświadczenia, że kiedyś porzucona koleżanka poprosiła mnie, abym koniecznie dała jej znać, gdy kiedykolwiek zobaczę jej Eksa. Obiecałam. Ale gdy kiedyś ujrzałam go gdzieś w mieście, a potem wróciłam do akademika i zobaczyłam koleżankę radosną, w wyśmienitym humorze, zaprzątnięta swoimi sprawami... zamilkłam. Wiem, że nie dotrzymałam słowa, ale uważam, że dobrze zrobiłam nie burząc jej spokoju ducha i radości. Przyniesiona przez mnie informacja nic by jej nie dała, a z pewnością zepsułaby jej humor.

Od tej pory jestem zdania, że dobra koleżanka ogranicza życzliwy monitoring do minimum i racjonalnie ocenia wartość zdobytej informacji naszym o Eksie oraz jej możliwe - nie ukrywajmy: zwykle opłakane! - skutki.

sobota, 1 marca 2014

Spojrzenie byłego...

Nie będę kłamać, że nie jest bezcenne.

Któraż z nas po rozstaniu nie pragnie wyglądać pięknie 24 h na dobę, bo a nuż spotka gdzieś byłego i wtedy on, porażony naszym pięknem, zacznie zachodzić w głowę, co też najlepszego uczynił rzucając tak zjawiskową kobietę jak my?!

Gdyby coś takiego rzeczywiście miało mieć miejsce, brzmiałoby jak bajka. Dlatego takie rzeczy się nie zdarzają. Taka już właściwość bajek, że dalekie są od prawdy.

A tak szczerze, czy któraś z nas chciałaby powrotu kochanka marnotrawnego tylko dlatego, że spodobała mu się nasza nowa fryzura czy but? No właśnie.

To po pierwsze. Po drugie: facet to facet, czyli istota nieco inaczej postrzegająca kobiece piękno niż my. Mijając nas na ulicy były może w ogóle nie zauważyć, że wyglądamy szczególnie pięknie, podobnie jak prawdopodobnie umknie jego uwadze fakt naszego niewyspania, roztrzepania czy rozmazania.

Choć możecie odnieść takie wrażenie, moim celem nie jest jednak podważenie znaczenia szczególnej dbałości o wygląd zewnętrzny po rozstaniu.

Spojrzenie byłego jest bezcenne, ale przy zachowaniu odrobiny rozsądku i szacunku do osoby własnej.

man study 5

Oto kilka przykazań byłej dziewczyny:
  • Stroimy się dla siebie, a nie dla byłego.
  • Dbamy o piękny wygląd, bo to poprawia nasze samopoczucie - kobieta zadbana jest bardziej pewna siebie, a tym samym weselsza i bardziej promienna.
  • Stroimy się kiedy przyjdzie nam na to ochota, a nie kiedy skrzętnie wyliczymy większe prawdopodobieństwo "przypadkowego" spotkania byłego.
  • Nie załamujemy się, gdy były zobaczył nas nieuczesaną czy w podartej pończosze - najprawdopodobniej nawet tego nie zauważył!
  • Nie liczymy, że dzięki podkreślaniu naszego piękna były do nas wróci czy rzuci swoją obecną dziewczynę.
  • Nie chcemy, aby były wracał do nas z powodu naszego piękna!  
  • Nie porównujmy urodowych niuansów między nami a nową partnerką byłego - nawet jeśli ma w biodrach 2 cm więcej niż my, to nie ma żadnego znaczenia. Niech nie będzie to powodem naszej cichej nadziei i satysfakcji.

Puenta: niech błysk w oczach byłego, spowodowany naszym widokiem, będzie słodką śmietanką, którą spijemy z okazji tego, że jesteśmy tak wspaniałymi tak atrakcyjnymi kobietami, ale niech nie będzie celem samym w sobie.

piątek, 28 lutego 2014

Jak zapomnieć o byłym?

Pewnie trafiłaś tu, bo zaczęłaś się zastanawiać, jak zapomnieć o byłym partnerze?

Jeśli zaczęłaś się zastanawiać, jak zapomnieć o eks, natychmiast przestań!

Chyba znasz zasadę o różowym słoniu?

Nie myśl o różowym słoniu. Nie myśl o jego długiej różowej trąbie i wielkich różowych uszach. Koniecznie o nim zapomnij. Zapomnij jak Cię podnosił na trąbie i jak szeptałaś mu na ucho bajki o białych myszkach. O czym myślisz?

Musimy chyba wyjaśnić jedną sprawę: o byłym nie da się zapomnieć. Czy w ogóle można zapomnieć o jakimkolwiek człowieku, szczególnie tak barwnym i tak intensywnie obecnym w naszym życiu jak różowy słoń, znaczy jak były ukochany?

Zapomnieć można kluczy, wiersza albo wyłączyć żelazka. Choć nawet to ostatnie bardzo rzadko się zdarza!

Pink Elephant

Musimy wyjaśnić jeszcze coś: czy na pewno chcesz zapomnieć o byłym? Czy chcesz puścić w niepamięć spory kawał życia, który dał Ci kilka fajnych wyznań, kilka gorących pocałunków, kilka cudownych niespodzianek, kilka wspaniałych wypadów i kilka absolutnie wyjątkowych choć tak absolutnie zwyczajnych chwil nicnierobienia? I nawet jeśli potem bolało - to dał Ci porządną lekcję życia, doświadczenie, nauczkę?

Czy jesteś gotowa uznać te dwa tygodnie, 3 miesiące, czy 8 lat za czas stracony - notatkę, którą wyrwiesz ze swojego pamiętnika, spalisz i już nigdy do niej nie wrócisz?

Życie jest krótkie. Szkoda poświęcić choć jedną z jego zapisanych kart na zmarnowanie.

Może więc spróbujesz spojrzeć na to wszystko inaczej? Jak na rozdział szalenie ciekawej książki, która bez tej bolesnej historii miłosnej sporo by straciła na atrakcyjności?

Nieszczęśliwa miłość to jedna z części składowych naszego życia. Coś co wpłynęło na to, jakie jesteśmy teraz. Coś co opowiemy kiedyś wnukom. W końcu takie miłości są najpiękniejsze i takie są tworzywem opowieści.

Owszem, bohaterem tej historii był pewien wyjątkowy mężczyzna, pewien różowy słoń. I on i Ty stworzyliście wspólnie pewną niepowtarzalną opowieść. Można ją zakończyć i odłożyć na półkę, ale szkoda by było wrzucić ją do kominka i skazać na wieczne zapomnienie. Szkoda tych wszystkich wysiłków autora nad opisaniem przygód i oddaniem emocji głównych bohaterów.

Warto się chwilę zastanowić czy naprawdę wolimy o byłym zapomnieć, czy może jednak znaleźć mu jakieś wygodne miejsce w naszej przeszłości, które przypomni nam czasem jak pięknie potrafiłyśmy kochać i jak mocno cierpieć - jak wspaniale potrafiłyśmy żyć.

wtorek, 25 lutego 2014

Zdrada jest fajna

Czasem czytam coś w codziennej prasie i aż oczom nie wierzę.

Tak właśnie poczułam się czytając ten artykuł i zawarte w nim przesłanie, że zdrada nie jest w sumie taka zła, a po słowach:

Znowu patrzę na męża jak na faceta, który potrafi oszaleć z miłości. To mu daje pewną przewagę nad rówieśnikami w kapciach na kanapie*.

że jest nawet fajna! Nie potrafię tego odczytać inaczej, jak tylko:

Może i Twój mężczyzna cię nie zdradza, ale za to jest nudnym gościem włóczącym się z kąta w kąt w kapciach. Mój zdradził i podziwiam go za to, jaki wciąż jeszcze potrafi być romantyczny, tajemniczy i owładnięty uczuciem**.


cxxi


Halo! Proszę pani! Jest romantyczny i zakochany, ale... te wszystkie piękne uczucia wywołała w nim inna kobieta!

No dziewczyny, z ręką na sercu, czy któraś z Was potrafiłaby się tak rozczulić nad zakochanym (nie w Tobie!) partnerem? Ja wiem, że zawiść, foch i zemsta to nie są może najlepsi przyjaciele kobiety, ale czy ich towarzystwo w takiej sytuacji nie byłoby nieco bardziej naturalne?

Chciałabym uwierzyć w to, że w dzisiejszych czasach jesteśmy już tak rozsądne, asertywne i silne, że nawet w zdradzie znajdziemy pozytywne strony - ot, partner nam tu się pięknie odświeżył - ale czy rzeczywiście tak jest?

A może ja po prostu jestem zaściankowa i nie wiem, że to podejście nowoczesne i zdrowe? A może po prostu ktoś wymyślił historyjkę nie przystającą do rzeczywistości?

A może to instynkt samozachowawczy skrzywdzonej kobiety, która nie dała się zdeptać, akceptuje rzeczywistość, a nawet stara się dostrzec w tym wszystkim jakieś plusy?

Bardzo jestem ciekawa Waszego zdania na ten temat :)

*Cytat z artykułu: Kochanie, zakochałem się, www.styl.pl
 **Własne me słowa zmyślone

piątek, 14 lutego 2014

Jak nie zwariować w Walentynki? Część 2.

Bo miłość niejedno ma imię

Jeśli mimo wszystko - mimo zarzutów obcości, komercji i kiczu - nadal lubimy Walentynki i chciałybyśmy je jakoś uczcić, ale doskwiera nam brak drugiej połówki jabłka... nic straconego!

Wszak człowiek o samych jabłkach długo by nie pociągnął.
No może by i przeżył, ale co ty byłoby za życie?

Half Apple 
 
Zastanów się, czy wraz ze zniknięciem mężczyzny za horyzontem Twoje serce opustoszało? Czy naprawdę nikt już tam nie mieszka? A może jednak jest ono taką małą kamienicą o kilku piętrach i mnóstwie pokoików wynajmowanych przez zaufanych lokatorów?

No dobrze, jeden z nich spakował manatki, ale w wielu pozostałych mieszkaniach wciąż świeci się światło.

Ba, niektórzy najemcy mają tam zameldowanie na stałe i co by się nie działo, lokum nie opuszczą. Oczywiście mowa tu o niedocenianej rodzince.

Tu w okienku widzę przyjaciółkę, w innym kolegę (z tym to uważaj w imię zasady, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje), w jeszcze innym psa (na tym samym piętrze co siostra?!), gdzieś tam szwęda się nawet mały chomik. Tak naprawdę miłość otacza nas zewsząd czy tego chcemy czy nie i w Walentynki warto sobie o niej przypomnieć.

 
Może by tak tego nieszczęsnego 14 lutego zabrać rodziców na kawę do miasta lub po prostu zrobić im niespodziankę odwiedzinami? Może zadzwonić do babci, pójść z siostrą do kina albo wysłać walentynkę bratu? Miłość rodzinna jest tak oczywista, że często zupełnie zapominamy o jej pielęgnowaniu. A przecież w końcu każda powierzchnia, choćby nie wiem jak kurzoodporna, zmatowieje nigdy nie przecierana szmatką.

Spotkanie rodzinne może wydawać się mniej atrakcyjne niż romantyczna kolacja w knajpce z ukochanym, ale tak naprawdę rozgrzeje nasze serce co najmniej w równym stopniu.

Zajrzyj też do części 1 - pierwsze Walentynki po rozstaniu i 3 - by zrozumieć, kogo powinnaś kochać najbardziej!

czwartek, 13 lutego 2014

Jak nie zwariować w Walentynki? Część 3.

Jestem swoją Walentynką!

Czasami mamy wrażenie, że całe nasze szczęście trzymał w garści ukochany mężczyzna i wraz z nim znikło ono gdzieś za horyzontem.

Czasami czujemy się tak, jakbyśmy utkały byłemu sweter z naszej miłości, kalesony z czułości, skarpety zacerowały nadzieją, a on jak stał, w tym samym odzieniu, poszedł sobie inną drogą.

Czasami kochałyśmy tak bardzo, że zupełnie zaniedbałyśmy pewną istotę, która bynajmniej nigdzie się nie wybiera i która jak najbardziej potrzebuje uwagi - naszą kobiecą duszę, nasze jestestwo. Mówiąc normalnie: siebie.

Walentynki to dobry czas, aby zadbać o samą siebie i swoje (dobre!) samopoczucie.

Nie ma innej drogi dotarcia do własnego jestestwa niż poprzez ciało, a zatem nie bójmy się porozpieszczać siebie trochę w Dniu Zakochanych.

Być może wysłanie sobie samej walentynkowej kartki będzie lekką przesadą i zbędnym wydatkiem, ale...

  
Pozwólmy ukochanej osobie się dla nas wystroić (staranna poranna toaleta), kupmy jej wymarzony prezent (idziemy na zakupy), podsuńmy pod nos smakołyki (ulubiona kawa? czekoladki?), nie zawracajmy jej głowy przyziemnymi sprawami (poodkurzasz jutro!), uśmiechajmy się do niej (możliwe nie tylko przy lustrze, ale i przy wszelkich powierzchniach odbijających), szepczmy czułe słówka (tylko nie w miejscach publicznych!), wypielęgnujmy jej ciało (może małe spa we własnej łazience?) i ukołyszmy do snu (człowiek wyspany jest zawsze szczęśliwszy).

Zdaję sobie sprawę, że to wszystko bynajmniej nie brzmi "jak nie zwariować" i raczej podpowiada "jak kompletnie zwariować". Ale przecież zwariować na własnym punkcie to i zdrowo i bezpiecznie!

środa, 12 lutego 2014

Jak nie zwariować w Walentynki? Część 1.

Pierwsze Walentynki po rozstaniu

Niezależnie od tego czy mężczyzna podziękował nam 13 lutego czy też 13 marca, najbliższe Walentynki po rozstaniu z pewnością nadejdą zbyt szybko.

Zaskoczą nas napęczniałym jak balon sercem i boleśnie drasną kolcami czerwonych róż.

Promienne twarze innych zakochanych, w których jeszcze niedawno tak chętnie szukałyśmy porozumiewawczego błysku, zmienią wyraz na zadufane w swoim szczęściu, a splecione ręce innych par zamiast wzruszać, zaczną wzbudzać agresywną chęć "przecięcia zakładu".

To oczywiście wersja z najczarniejszych (najczerwieńszych?) walentynkowych koszmarów, której absolutnie nie możemy pozwolić wkraść się w nasze życie, bo ani ona mądra ani prawdziwa.

Aby dobrze przygotować się do pierwszych (lub kolejnych) samotnych walentynek musimy uświadomić sobie kilka rzeczy:
  • 14 lutego na świecie jest średnio tyle samo zakochanych co 13 stycznia i 15 marca - naprawdę nie jest ich więcej!
  • Pluszowe serce i róża z promocji naprawdę nie są najwyższym wyrazem miłości,
  • W dzikim tłumie w kinie na pewno rośnie temperatura powietrza i frustracja, ale raczej nie można tego powiedzieć o temperaturze uczuć,
  • W zapchanych knajpach rosną rachunki, ale na pewno nie erotyczne napięcie,
  • Prawdziwe uczucie, którego ewentualnie mogłybyśmy komuś pozazdrościć nie paraduje po ulicy i nie wypełnia misia z napisem I love You.

LOVE by Robert Indiana, 1995

Do czego zmierzam? Otóż pierwszym krokiem do dobrego przeżycia Walentynek singla jest zrozumienie, że 14 lutego to po prostu kolejny dzień w roku i to czy bierzemy udział w tym całym przedstawieniu czy nie, zależy tylko od naszych chęci, a nie od tego czy i jak bardzo jesteśmy kochane.

Przeczytaj też część 2 - bo miłość niejedno ma imię i 3 - by zrozumieć, kogo powinnaś kochać najbardziej!

czwartek, 6 lutego 2014

Moja była?

Dziś poruszę temat z trochę innej, a jednak tożsamej beczki: czy zdarzyło się Wam kiedyś zerwać z... przyjaciółką?

Okazuje się, że koleżeńskie związki między kobietami bywają czasem bardziej burzliwe i niestety czasem bardziej toksyczne niż romantyczne relacje damsko-męskie.

Kobiety łączy zupełnie inny, ale równie silny rodzaj bliskości i również w tym wypadku znajdują swój ciepły kącik:
  • zazdrość
  • niezdrowa współzależność
  • poczucie osaczenia
  • wyrzuty sumienia
  • rywalizacja
  • ocenianie i krytyka
  • zdrada
i tym podobne "bakterie" negatywnie wpływające na relacje międzyludzkie.

01 (44)

Nikt nie zrozumie kobiety tak, jak inna kobieta i chyba dlatego tak często i tak silna rodzi się między nami bliskość.

Niestety im jesteśmy z kimś bliżej, tym więcej on (w tym wypadku akurat: ona) wie o nas i tym większe daje sobie prawo do oceniania naszego charakteru i postępowania. Na tym etapie (oceniania i krytyki) rodzą się zazwyczaj pierwsze przyjacielskie konflikty.

Z moich prywatnych doświadczeń wynika, że póki nie jestem z drugą kobietą w na tyle zaangażowanej relacji, aby pokusić się o ocenianie jej postępowania i obawiać się, że ona oceni moje, bo po prostu jest nam to obojętne – znajomość rozwija się doskonale. Gdy jednak pojawi się pierwsza wypowiedziana krytyka, robi się nieprzyjemnie.

Oczywiście nie chodzi mi tu o konstruktywną krytykę, bez której żadna szczera znajomość się nie obejdzie – nie chodzi bowiem o to, abyśmy tworzyli kluby wzajemnej adoracji.

Myślę raczej o takim rodzaju krytyki, którą uważamy za w jakikolwiek sposób niesprawiedliwą i bezprawną, która powoduje wrażenie, że ktoś wdziera się z notesikiem sanepidu w nasze życie i odhacza co w nim jest w porządku, a co wedle wytycznych należy jak najszybciej zmienić.

O ile krytykę czy uwagi partnera łatwiej jest nam znieść, bo w końcu to z nim staramy się zbudować zdrowy i szczęśliwy związek, jakąś nową jakość, o tyle trudniej nam zaakceptować krytykę innej kobiety, przyjaciółki, której jednak nie zawsze przyznajemy prawo do oceniania naszego życia.

Moim zdaniem przyjaźń między kobietami jest bardzo trudna i bardzo łatwo w niej o relację toksyczną czy stosunki typu: wampir emocjonalny i dawca.

Czy wynika to z naszej kobiecej natury? A jeśli tak, to z jej zjadliwości czy może nadmiernej wrażliwości i emocjonalności?

Właściwie to tylko taki wstęp do tematu, którym chciałabym się zająć. Zastawiam się czy którejś z was zdarzyło się zerwać przyjaźń i co było tego przyczyną?

wtorek, 4 lutego 2014

Witajcie w naszej bajce!

To bajka o księżniczce i księciu, który owszem przyjechał na białym rumaku, ale za jakiś czasu - zupełnie nie zważając na scenariusz (!) - zawinął się do innej białogłowy lub po prostu postanowił zaznać trochę więcej przygód niż wspinanie się na wieżę po warkoczu ukochanej.

W tej bajce słoń nie zagra nam na fujarce, ewentualnie były partner zagra nam na nosie.
A czy Pinokio nam zaśpiewa? O tak, kłamliwy Pinokio ma tu czasem ciekawą rólkę do odegrania!

To bajka o księżniczce, która z pantoflem w ręku zastanawia się czy jednak złe siostry okazały się ładniejsze albo siadając zdezorientowana w szklanej trumnie wyostrza wzrok czy ten na horyzoncie to jej książę oddalający się chwiejnym krokiem z ekipą krasnoludków, radośnie przyśpiewujących bynajmniej nie o pracy - biesiadnie raczej.

Niestety, nawet bestia przemieniona mocą naszej miłości w księcia potrafi czasem tak bardzo uwierzyć w siebie, że przestaje wierzyć w nas, a niejednego Alladyna dywan "Dżin wie gdzie" poniesie.

Cinderella

Wiele z nas miało okazję zdobyć główną rolę w takiej opowieści i ze świecą szukać Happy Endu. No może i wszyscy żyli w końcu długo i szczęśliwie, ale nie zawsze na tej samej szerokości geograficznej, a przynajmniej sercowej.

No cóż drogie księżniczki, czas zakasać nasze (drogie?) sukienki, odłamać uwierające obcasy i ruszyć przed siebie, niekoniecznie dynią na kółkach i niekoniecznie w kierunku samotnej wieży. Może książę na karym lub gniadym koniu pomoże nam napisać inną historię?

poniedziałek, 3 lutego 2014

Co to jest były?

Były to, jak sama nazwa wskazuje, coś czego już nie ma. A raczej ktoś (ale to już zależy od atmosfery rozstania) ;-)

Były to ktoś, kogo się miało i już się nie ma. Niby proste, ale wcale nie tak bardzo. I zwykle niewesołe.

Były to mężczyzna, który znajdował się przez jakiś dłuższy czas w naszym pobliżu. W bardzo bliskim poblizu - na wyciągnięcie ręki, nogi, a nawet ust!

To osoba, która uśmiechała się do nas z takiego bliska, że można było plomby policzyć, rozmawiała z nami o wszystkim i o niczym, odbierała nasze telefony w środku nocy i pisała do nas sms-y (w wersji ekonomicznej: puszczała sygnały).

Czasem zdarzało nam się z tą osobą pokłócić, ale to wszystko tylko dla dobra naszej wzajemnej relacji. Gdy płakałyśmy osoba ta mogła zostać zroszona naszymi łzami, gdy się śmiałyśmy, mogła dostrzec w naszych oczach wesołe ogniki.

I gdy już naprawdę się do bliskości danej osoby przyzwyczaiłyśmy, wydarzyło się COŚ.

COŚ nie spowodowało wprawdzie, że osoba ta przestała istnieć, ale jej fizyczna i emocjonalna odległość od nas znacznie się zwielokrotniła.

Choć pozostała pamięć ciała, po wyciągnięciu ręki nie napotykało się już znajomego kształtu czy faktury danej osoby. Ramiona opustoszały, a usta całują powietrze. Nie pakujemy już zakupów d wspólnego koszyka, a mijając się na ulicy nie możemy rzucić się osobie określanej mianem "byłej" na szyję (technicznie mogłybyśmy, ale popsikana jest ona jakąś umowną warstwą ochronną firmy "Nie Wypada").

 
Z czasem wokół ciała naszego byłego, niczym satelita, zaczyna krążyć inna kobieta. Inne ręce, nogi i usta znajdują się teraz w jego pobliżu i inne mają prawo przekraczać granicę przepisowej 45-centymetrowej strefy intymnej.

Tan nagła zmiana odległości i usunięcie ze strefy powoduje w nas zazwyczaj dezorientację, smutek i uczucie pustki.

To stan dalece niepożądany, więc jak najszybciej musimy się z nim uporać, traktując byłego po prostu jako jeden z występujących w przyrodzie gatunków z rodziny człowiekowatych (lub innej - to również zależy od atmosfery rozstania).



sobota, 1 lutego 2014

Akademia Pana Eksa

Zgodzicie się ze mną, że zgłębianie spraw damsko-męskich mogłoby stanowić autonomiczny kierunek studiów? Mężczyznologia.

Byłologia byłaby jedną ze specjalizacji, obok męskiego językoznawstwa, męskiej psychologii, biologii mężczyzny i mężczyzny chemii.

Takie studia musiałby być co najmniej 7-letnie, a materiał zdobywałoby się po części w bibliotece, po części w terenie, gdyż to nauka nadzwyczaj dynamiczna i zmienna.

Nie wiem jednak czy dyplom gwarantowałby nam cokolwiek, jeśli chodzi o mężczyzn i cały ten zamęt z nimi związany.

Studiowanie polega jednak na stopniowym zgłębianiu danej nauki i zręcznym opanowaniu tylko pewnych jej dziedzin. Którąż bowiem naukę można poznać na wskroś i do końca? Dlatego spróbujemy postudiować trochę mężczyzn, ze szczególnym uwzględnieniem tych, którzy wzięli sobie od nas... dziekankę.

01 (286)

piątek, 17 stycznia 2014

Bo mężczyzna jest jak student

Czy macie czasem wrażenie, że facet jest jak student?

Potrafi się postarać, żeby zdobyć... wymarzony fakultet.

Na początku pracuje z zapałem, systematycznie uczęszcza na zajęcia, nie spóźnia się i pamięta o wszystkich ważnych terminach.

Ba, robi wiele rzeczy ponadprogramowych! Potrafi zaskoczyć. Ma pasję i chęci.

I uczelnia jest z niego TAKA zadowolona!

Z czasem trochę sobie odpuszcza, ale w krytycznych momentach potrafi się spiąć i nadrobić zaległości.

Ostatecznie zalicza, nawet gdy jego notowania spadają.

Czasem przed sprawami uczelni stawia fascynującą grę komputerową lub spotkanie z kolegami, ale poczciwa akademia czeka z otwartymi drzwiami (ramionami?) na jego powroty.

Gdy student się zmęczy, bierze dziekankę. Odpuszcza sobie uczelnię na jakiś czas i wraca, gdy jednak stwierdzi, że jej potrzebuje.

Akademia nie zawsze jest łaskawa i potrafi go olać, znaczy oblać, wtedy student ubiega się o repetę - powtórzenie roku i czasem rzeczywiście dostaje taką szansę.

Może też mieć warunek - jeśli znowu zwiedzie, wylatuje ostatecznie. Ale jak to na studiach bywa, warunki można mnożyć i rozciągać w nieskończoność.

 
Niestety czasem student stwierdza, że jednak źle wybrał i daje sobie ze studiami spokój. Albo zmienia fakultet, albo uczelnię w ogóle.

Być może akademii jest wtedy trochę przykro, ale taka jej natura, że zaraz przyjmuje w swoich progach nowych studentów i nie może poświęcać zbyt wiele czasu i miejsca w archiwach na tych mniej zdolnych czy po prostu tych, którzy minęli się z powołaniem!