czwartek, 13 lutego 2014

Jak nie zwariować w Walentynki? Część 3.

Jestem swoją Walentynką!

Czasami mamy wrażenie, że całe nasze szczęście trzymał w garści ukochany mężczyzna i wraz z nim znikło ono gdzieś za horyzontem.

Czasami czujemy się tak, jakbyśmy utkały byłemu sweter z naszej miłości, kalesony z czułości, skarpety zacerowały nadzieją, a on jak stał, w tym samym odzieniu, poszedł sobie inną drogą.

Czasami kochałyśmy tak bardzo, że zupełnie zaniedbałyśmy pewną istotę, która bynajmniej nigdzie się nie wybiera i która jak najbardziej potrzebuje uwagi - naszą kobiecą duszę, nasze jestestwo. Mówiąc normalnie: siebie.

Walentynki to dobry czas, aby zadbać o samą siebie i swoje (dobre!) samopoczucie.

Nie ma innej drogi dotarcia do własnego jestestwa niż poprzez ciało, a zatem nie bójmy się porozpieszczać siebie trochę w Dniu Zakochanych.

Być może wysłanie sobie samej walentynkowej kartki będzie lekką przesadą i zbędnym wydatkiem, ale...

  
Pozwólmy ukochanej osobie się dla nas wystroić (staranna poranna toaleta), kupmy jej wymarzony prezent (idziemy na zakupy), podsuńmy pod nos smakołyki (ulubiona kawa? czekoladki?), nie zawracajmy jej głowy przyziemnymi sprawami (poodkurzasz jutro!), uśmiechajmy się do niej (możliwe nie tylko przy lustrze, ale i przy wszelkich powierzchniach odbijających), szepczmy czułe słówka (tylko nie w miejscach publicznych!), wypielęgnujmy jej ciało (może małe spa we własnej łazience?) i ukołyszmy do snu (człowiek wyspany jest zawsze szczęśliwszy).

Zdaję sobie sprawę, że to wszystko bynajmniej nie brzmi "jak nie zwariować" i raczej podpowiada "jak kompletnie zwariować". Ale przecież zwariować na własnym punkcie to i zdrowo i bezpiecznie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz